Kiedyś wstydziły się swojego ciała. Dziś wyglądają jak modelki
- Nigdy nie sądziłam, że spełnienie marzenia może dać tak dużo energii i siły do działania – mówi Marta Barszczewska, która przeszła na dietę, by nauczyć się pływać na desce windsurfinowej. - Byłam zamkniętą w sobie dziewczyną, po której teraz zostało jedynie imię i nazwisko.
Marta Barszczewska ma 30 lat. Blond włosy, zgrabne nogi i "kratka" na brzuchu, to dzisiaj jej znaki rozpoznawcze. W jej diecie nie ma już lubianej przed dwoma laty białej mąki, cukru i soli. Zamiast nich na kuchennych półkach Marty rozgościły się na dobre pełnowartościowe produkty, a talerze ustąpiły miejsca plastikowym pojemnikom na żywność "to go". To jednak tylko namacalne efekty metmorfozy, jaką przeszła kobieta. Ta lepsza, prawdziwsza i intensywniesza zmiana zaszła w jej głowie.
1. Impuls
Było lato 2014 roku, gdy Marta wróciła z wycieczki do Chorwacji. Pozostał jej jeszcze tydzień urlopu i ten czas postanowiła spędzić nad morzem. Pojechała na Półwysep Helski, do Władysławowa. Pewnego dnia postanowiła przejść się na plażę do Chałup. To, co tam ujrzała, zmieniło ją już na zawsze. A sam widok zaparł dech w piersiach.
- To były dziesiątki, a może nawet setki desek surfingowych i kitesurfingowych. Zrobiły one na mnie piorunujące wrażenie. Wyobraziłam sobie, że osoby na nich pływające czują się wolne, szczęśliwe i spełnione. W tamtym momencie chciałam poczuć się dokładnie tak samo. Też chciałam tak pływać. A potem przyszło otrzeźwienie i powiedziałam sobie: kobieto, z czym do ludzi? Przecież ważysz 140 kg – wspomina Marta.
Przeczytaj także:
Marzenie jednak nie dało Marcie spokoju. Widok ślizgających się po falach desek i pragnienie wolności zapadły kobiecie tak głęboko w pamięć, że postanowiła... schudnąć. Właśnie po to, by stanąć na jednej z takich desek.
2. Mądre odchudzanie
3 dni po powrocie z Władysławowa do domu, Marta kategorycznie postanowiła: przechodzę na dietę. I szybko uzmysłowiła sobie, że to czego tak bała się przez wiele lat, czyli efekt jo-jo, pojawia się wtedy, gdy sam proces odchudzania przeprowadza się nieprawidłowo. Dlatego ona postanowiła zrobić to porządnie.
- Miałam ułożoną dietę, zawierającą wszystko, co organizmowi do szczęścia potrzebne. Z kuchni wyrzuciłam trzy produkty: biały cukier, białą mąkę i sól kuchenną. Przez wiele miesięcy jadłam regularnie 4 posiłki dziennie, co 4 godziny. Na początku wypijałam ok. 5 litrów wody na dobę – relacjonuje Marta. Co 14 dni zaglądała też na wagę, po każdym zgubionym kilogramie pojawiał się u niej dodatkowy zastrzyk energii.
Dziś Marta już wie, że post w dzień i zjadanie obiadu na chwilę przed snem nie daje dobrych efektów. A robiła tak przez wiele lat. Choć problem nadwagi widoczny był u niej od dzieciństwa, nie zwracała uwagi na to, co jadła. Na porządku dziennym były kaloryczne, bezwartościowe potrawy.
Wszystko się zmieniło, gdy stanęła oko w oko z marzeniem. Teraz w jej diecie obecne są kasze, warzywa, owoce, zboża, nabiał i ryby. Dużo wody, żadnych słodzonych napojów. - Gdy się odchudzałam, zdarzało się, że gotowałam na 3-4 dni do przodu. Dlatego właśnie do mojej kuchni wprowadziły się plastikowe pojemniki. W czymś te posiłki muszę przecież trzymać – śmieje się dziewczyna.
Marta wprost zaraża energią. Po 1,5 roku odchudzania waży o 75 kg mniej. Prowadzi bloga kulinarnego o tym, jak mądrze komponować posiłki.
- Jestem inną Martą. Otwartą na ludzi, uśmiechniętą, optymistycznie patrzącą na życie. Czasem mam wrażenie, że z tej dawnej, zakompleksionej dziewczyny, pozostało tylko imię i nazwisko. Najchętniej zmieniłabym też PESEL na dzień, w którym skończyłam dietę. Ważę mniej niż zgubiłam kilogramów i jestem szczęśliwa – podkreśla Marta.
Szczęście daje jej też windsurfing. Na deskę po raz pierwszy weszła w 2016 roku. Nauczyła się także jeździć na snowboardzie. - Pamiętam, gdy po raz pierwszy postawiłam żagiel i poczułam wiatr we włosach. To chyba nazywa się spełnieniem marzeń. Nic nie może się z tym równać – zachwyca się kobieta.
3. "Podchodzę do wszystkiego zadaniowo"
Ewa Szymczak przed odchudzaniem nawet nie pomyślałaby o morsowaniu. Teraz jest już po pierwszym sezonie zimowych kąpieli. Wystartowała także w biegu Konstytucji 3 Maja na dystansie 5 km. Jak sama mówi, stała się pełną życia kobietą. Mówi, że dla niej odchudzanie to nie wyścigi a proces, w którym liczy się osiągnięcie oczekiwanego efektu.
Ewa wszystko zawdzięcza... dziecku. - Gdy urodziłam syna, z każdym dniem jego rozwoju fizycznego, zauważałam u siebie kłopoty zdrowotne spowodowane zbyt dużą tuszą. Nie dawałam rady biegać za raczkującym i uczącym się chodzić maluchem. Zaczęły mi dokuczać stawy kolanowe i kręgosłup, miałam bóle w klatce piersiowej, ciśnienie też dawało mi się we znaki – przyznaje kobieta.
- Pomyślałam sobie wtedy, że bez utraty kilku kilogramów się nie obejdzie – przyznaje Ewa.
Bezpośrednim impulsem były jednak wakacje nad morzem. Widok dziecka wchodzącego do wody w czasie gdy ona siedziała na plaży wstydząc się rozebrać wywołał nostalgiczne myśli. - Powiedziałam sobie wtedy, że jeśli dalej nic nie zrobię ze swoimi ograniczeniami, ominie mnie wiele momentów w życiu mojego dziecka, które ono przeżywa pierwszy raz. Zrobiło mi się bardzo przykro i postanowiłam to zmienić – dodaje Ewa.
Przeczytaj także:
Przyznaje, że to nie pierwszy raz, gdy schudła. Kilka lat temu także straciła kilkanaście kilogramów. Teraz jednak uznała, że jak chudnąć – to trwale. Znalazła specjalistę żywieniowego który opracował program dla ludzi takich jak ona.
Ustalona dieta, regularna aktywność fizyczna i czas na odpoczynek. To wszystko sprawiło, że jej waga zaczynała wskazywać coraz mniejszą liczbę. Ostatecznie Ewa schudła 43 kg.
- Mam 43 lata, ubyło mnie 43 kg, czuję dzisiaj u siebie "głód życia". Nie potrafię już siedzieć przed telewizorem i oglądać seriali. Teraz jeżdżę rowerem, biegam, zimą zdecydowałam się na kąpiel w przerębli. Przezwyciężanie swoich ograniczeń dodaje mi energii. Moja waga była właśnie takim ograniczeniem. Teraz razem z synkiem zdobywamy świat – śmieje się.
4. Otyłość - rosnący problem Polaków
Nadwaga i otyłość to w Polsce epidemia. Lekarze i dietetycy od lat alarmują: rośnie liczba Polaków z problemem nadwagi. Według najnowszych danych Polskiego Towarzystwa Badań nad Otyłością, na otyłość I, II i III stopnia cierpi już ok. 27 proc. społeczeństwa. Jeśli dodamy do tego Polaków, u których zdiagnozowano nadwagę okaże się, że to 70 proc. Polaków.
Co więcej, Światowy Indeks Bezpieczeństwa Żywnościowego wskazuje, że Polska zajmuje niechlubne 5. miejsce w rankingu najbardziej otyłych narodów. Dlaczego tak się dzieje? Wydaje się, że stale traktujemy otyłość i nadwagę jak defekt urody, a nie jako poważne zagrożenie nie tylko dla zdrowia, ale także dla życia. Tymczasem to choroba, będąca czynnikiem ryzyka dla takich dolegliwości jak cukrzyca, miażdżyca, nadciśnienie tętnicze.
Co jednak zrobić, by schudnąć? Nie wystarczy ograniczenie liczby posiłków, a wręcz przeciwnie - potrzeba tę ilość zwiększyć, ale zmniejszyć kaloryczność. - Proces odchudzania należy zacząć powoli. Chodzi o to, by organizm nie doznał szoku. Szybka redukcja tkanki tłuszczowej wiąże się bowiem z powikłaniami, bo właśnie w niej zmagazynowane są toksyny. Jeśli więc będziemy ją ograniczać bez odpowiedniego nawadniania - ryzykujemy toksyfikacją organizmu - wyjaśnia dr Krystyna Pogoń, dietetyk i ekspert ds żywienia.
Optymalne odchudzanie to takie, w którym tracimy 1 kg tygodniowo. W wielu przypadkach, aby osiągnąć taki efekt, wystarczy zmiana stylu życia i żywienia. - Eliminacja błędów żywieniowych daje zaskakujące efekty - podsumowuje dr Pogoń.