Przez trzy dni jadłam tylko kaszę gryczaną i surowe warzywa. Tak oczyszczałam organizm
Do detoksu gryczanego zbierałam się kilka tygodni. Najpierw, żeby nic mnie nie kusiło, pozbyłam się wszystkiego z lodówki i kuchennych szafek. Potem kupiłam produkty potrzebne na trzy dni diety oczyszczającej. Lista nie była zbyt długa. Tylko kasza gryczana i warzywa.
1. Motywacja sama się znalazła
Już od dłuższego czasu interesuję się tematem zdrowego stylu życia. Przez te kilka lat zapoznałam się już z dietą dr Dąbrowskiej, Dukana czy kopenhaską. Moje przygody z dietą niemal zawsze kończyły się po tygodniu. Zawsze przychodził ten wieczór, gdy poruszona nieokreślonymi siłami, biegłam do sklepu po czekoladę albo chipsy.
Prawdziwą motywację otrzymałam w tym roku. Była nią diagnoza cukrzycy typu 2. Z podkulonym ogonem zgłosiłam się więc do mojej dietetyczki. Tym razem trochę bardziej niż zwykle uwierzyłam w siebie i w to, że uda mi się zmienić swój styl życia.
Pierwszym krokiem było wypełnienie indywidualnej ankiety. Z centymetrem skrzętnie mierzyłam i następnie zapisywałam każdy pomiar. W rezultacie otrzymałam plan na trzydniowe oczyszczenie organizmu. Byłam przerażona.
Niedzielną kolację jadłam, rozkoszując się każdym kęsem pełnoziarnistej bułki z dżemem. Na pożegnanie ze "starym życiem" zjadłam też kilka kostek czekolady i wypiłam kieliszek wina.
2. Poniedziałek
Detoksie gryczany, nadchodzę! Uzbrojona w lunchbox po brzegi wypełniony ugotowaną kaszą gryczaną, dziarsko szłam do pracy. Zamiast smacznie wyglądających kanapeczek czy owsianki, tym razem na moim talerzu zagościła... szarobrązowa breja. Moje najgorsze wspomnienie z dzieciństwa. Nawet mama, która od dziecka starała się wpoić mi miłość do zdrowego jedzenia, w pewnym momencie się poddała. Nigdy jej nie jadłam.
O godzinie 8:00, z "Bury, dasz radę!" w głowie, zabrałam się do śniadania. I poniosłam kompletną porażkę. Już trzecia łyżka kaszy gryczanej stanęła mi w gardle. Była kompletnie bez smaku. Głód zabijałam więc wodą i zieloną herbatą. Inne napoje w czasie detoksu były zabronione.
Drugie śniadanie smakowało o niebo lepiej. Surowa marchewka i jabłko (tylko ten owoc był dozwolony na detoksie). W porze obiadowej znowu czekała na mnie kopiasta górka kaszy. Jadłam niemal z zamkniętymi oczami. A co na kolację? Surowy ogórek, papryka i pomidorki koktajlowe. Do tego morze białej herbaty i mogłam iść spać. Tylko nad ranem śniła mi się pizza...
3. Wtorek
Już po pobudce zaczęłam się nad sobą użalać. Było mi po prostu smutno. Rano wstąpiłam do sklepu po butelkę wody. A tam na półkach kusiły świąteczne czekoladki, mleczne figurki z marcepanem i idealnie przesolone chipsy ziemniaczane. Myślałam, że oszaleję!
A co u mnie? Powtórka z rozrywki – pudełko z kaszą, tym razem z dodatkiem cukinii podduszonej na wodzie. Całą breję posypałam suszonymi ziołami. Łyżka kaszy, łyk herbaty – tak wyglądało moje śniadanie.
Kilka godzin później w biurze było słychać tylko stukanie w klawiaturę, ciche rozmowy i... chrupanie marchewki. Najgorsze jednak miało nadejść w porze obiadowej. Koleżanki z redakcji na obiad zamówiły burgery. Za nic miały fakt, że przy biurku obok wręcz walczę o życie. To było prawdziwe wystawienie na próbę. Na mnie czekała tylko kasza i cukinia.
Kolacja? Tym razem zaszalałam. Ogórki kiszone i kapusta kiszona były idealnym posiłkiem do nadrabiania seriali na Netflixie. Nie wytrzymałam długo. Osłabienie, głód, tęsknota za czymś niezdrowym, pełnym cukru i nasilający się ból głowy sprawiły, że usnęłam parę minut po godz. 20:00.
O wszystkich skutkach ubocznych przestrzegała mnie moja dietetyczka. To normalna reakcja organizmu na pozbywanie się toksyn.
4. Środa
Zawsze po pobudce mierzę swój poziom glukozy we krwi. Po dwóch dniach restrykcyjnej diety ekranik wskazywał na magiczne 80, a nie 13 jak jeszcze nie tak dawno. Była to dla mnie wystarczająca motywacja, by chociaż spróbować po raz ostatni spojrzeć na kaszę gryczaną. Było ciężko.
Po raz pierwszy jednak poczułam się lżej niż wcześniej. Miałam więcej energii do swoich codziennych obowiązków. A jak mój detoks? Chociaż w planie mogłam dodać do kaszy kilka pieczarek, nie widziałam takiej potrzeby. Wolałam szybko zjeść kilka łyżek znienawidzonej kaszy i popić to szybko wodą, by zabić głód.
Pod koniec dnia wręcz zapomniałam, że jestem na detoksie. Na kolację wystarczyła mi marchewka i zielona herbata. Nie czułam głodu.
5. Czy warto?
Warto! Detoks gryczany był wprowadzeniem do diety, na którą przeszłam kolejnego dnia. Już w połowie śniadania ustalonego z dietetyczką, poczułam się syta. Kolejne posiłki robię teraz o połowę mniejsze niż miałam to w planie, a i tak się najadam. Zielona i biała herbata oraz zwykła niegazowana woda miały pomóc w oczyszczeniu. Niestety, toksyny wychodzą też przez skórę. Efektem jest nasilony trądzik, który pojawił się także i u mnie. Staram się go zwalczyć maścią ichtiolową. I mam nadzieję, że z czasem to minie.
Co dalej? Chociaż po moich "podkowach" pod oczami nie widać, sypiam lepiej niż wcześniej. Jak podkreśla moja dietetyczka: "to efekt tego, że jelita lepiej pracują. To nasz drugi mózg. Dzięki temu mamy więcej energii".
Detoks gryczany nie miał na celu szybkiej utraty tkanki tłuszczowej. Jego zadaniem było pozbycie się zalegających, toksycznych złogów. I jestem zdania, że tak właśnie się stało. Czuję się lepiej - lżej. Ta dieta nie jest jednak dla wszystkich. Warto o niej porozmawiać ze swoim lekarzem bądź dietetykiem.