Schudła 32 kilogramy w ciągu 8 miesięcy. Metamorfoza Kariny Rudzińskiej
W zdrowym stylu życia można się zakochać. Kiedyś w jadłospisie Kariny Rudzińskiej królowała żywność wysoko przetworzona, a w harmonogramie dnia brakowało aktywności fizycznej.
Dziś jest odwrotnie. Jak przyznaje: “sport i prawidłowe odżywianie to teraz moje życie”, i choć schudła już 32 kilogramy, nie zamierza spocząć na laurach.
Paulina Banaśkiewicz-Surma, WP abcZdrowie: Mamy wiosnę, za chwilę nadejdzie lato. Co przed metamorfozą Karina Rudzińska czuła na myśl o zbliżających się wakacjach?
Karina Rudzińska: Zanim schudłam, lato kojarzyło mi się ze spuchniętymi nogami, nadmiernym poceniem się (często przez wzgląd na noszenie większej liczby ubrań, żeby zakryć to, czego miałam za dużo) i... zazdrością. Ilekroć widziałam szczupłe, zgrabne dziewczyny w szortach i koszulkach na ramiączkach — też tak chciałam wyglądać, a nie jak ludzik Michelin (śmiech). Lato męczyło mnie przeokrutnie — fizycznie i psychicznie. A teraz nie mogę się doczekać, kiedy termometr pokaże +25 stopni! Uwielbiam lato.
Od 16. roku życia nie je pani mięsa, które - według opinii wielu osób - stanowi jedną z głównych przyczyn nadwagi. Jak doszło do tego, że wegetarianka przytyła?
Sama rezygnacja z jedzenia mięsa nie gwarantuje szczupłej sylwetki i zdrowia, czego jestem świetnym przykładem. Słodycze, chipsy i alkohol w większości są wegetariańskie, ale niekoniecznie zdrowe. A ja lubiłam nadużywać wszystkich powyższych. Pizza, pierogi, zapiekanki — wszystko to jest dostępne w wersji wegetariańskiej czy wegańskiej.
Jeśli jesz dużo, tłusto i do tego nie masz aktywności fizycznej, cóż... u mnie skończyło się to otyłością. Często nie przyznawałam się do wegetarianizmu, bo było mi głupio. No bo jak to: “wegetarianka, a taka gruba? To rzeczywiście bardzo zdrowa ta dieta…”. Wolałam mówić, że nie lubię mięsa, żeby nie odstraszyć potencjalnych wegetarian. Oczywiście, nadal nie jem mięsa, ale już się do tego przyznaję (śmiech).
Przeczytaj również:
Co stanowiło bodziec do tego, aby zawalczyć o atrakcyjną sylwetkę?
Było ich kilkanaście. Frustrowało mnie to, że nie mogę się ubierać tak, jak mi się podoba, bo nie było ciuchów w moim rozmiarze. Szybko się męczyłam. Kiedyś mogłam przetańczyć pół nocy, a na ślubie mojej koleżanki, po zatańczeniu 3 kawałków, myślałam, że mi serce wysiądzie. Podbiec do tramwaju? “Po co? Będzie następny” - myślałam.
A jak już wsiadałam do kolejnego, to zdarzało się, że jakiś miły człowiek ustąpił mi miejsca, bo myślał, że jestem w zaawansowanej ciąży. Miałam trzydzieści kilka lat, a często czułam się zmęczona. A w tym wieku na nadciśnienie trochę za wcześnie. No i w końcu dotarło do mnie, że nie powinno tak być.
Co pani zrobiła, aby zrzucić zbędne kilogramy?
Oglądałam różne blogi, metamorfozy osób, którym udało się zrzucić sporo kilogramów. Od czasu do czasu miałam zryw i włączałam sobie ćwiczenia Mel B albo Chodakowskiej. Robiłam nieporadnie to, co umiałam, po czym nagradzałam się jakimiś frykasami. Totalny bezsens. W końcu dojrzałam do tego, że jeśli chcę schudnąć, to muszę dać z siebie 100 proc., połączyć dietę i ćwiczenia. Bez wymówek, bez ściemniania.
Zaczęłam szukać trenera. Czytałam fora, opinie. Gdzieś mi mignął Wojtek Sulima. Zobaczyłam na Facebooku, że na jego treningi chodzi mój dobry znajomy. Zadzwoniłam do niego, żeby podpytać o człowieka. Umówiłam się na spotkanie, potem na pierwszy trening i zaczęliśmy współpracę. Dobra komunikacja i zaufanie do trenera to podstawa. Byłam zdeterminowana, a Wojtek wiedział, jak ze mną pracować. Nie mogłam trafić lepiej! Powoli robiliśmy postępy.
Wojtek dostosowywał ćwiczenia do moich możliwości i motywował do pokonywania słabości. Opracował też dietę. Ćwiczenia cardio, siłowe oraz odpowiednie żywienie zrobiły swoje. Waga zaczęła spadać. Wojtek ułożył mi bardzo urozmaicone treninigi, których wręcz nie mogłam się doczekać. Ćwiczenia ze sztangą, taśmami TRX, kettlami, hantlami, piłką bosu, linami — co trening coś nowego. Nie było nudy.
Jakie zmiany zaszły w pani sposobie odżywiania?
Moje odżywianie zmieniło się o 180 stopni. Wojtek ułożył mi dietę: 5 posiłków w odstępach trzygodzinnych. Na początku musiałam ustawiać sobie alarm w telefonie przypominający o każdym posiłku. Wcześniej często jadłam 2-3 razy dziennie, z czego największy posiłek na wieczór. Wojtek nauczył mnie jeść. Zaczęłam dokładnie czytać składy produktów. Zrezygnowałam z żywności mocno przetworzonej.
Na początku moje zakupy trwały 1,5 godziny, bo wszystko dokładnie czytałam, ale potem już wiedziałam, co jest, a co nie jest ok. Utarło się, że zdrowe jedzenie jest drogie — bzdura! Gdy nauczyłam się robić zakupy, okazało się, że wydaję mniej, niż wtedy, gdy jadłam niezdrowo. Nie dość, że jem lepiej, to jeszcze taniej. Oczywiście pozwalam sobie czasem na “cheat meal”.
Przeczytaj również:
Schudła pani 32 kilogramy w ciągu 8 miesięcy. Pomógł w tym sport uznawany za typowo męski, czyli boks...
Generalnie schudnięcie zawdzięczam głównie crossfitowi i diecie. Ale tak to już jest, że jak wkręcasz się w sport, to chcesz spróbować różnych rzeczy. Przyjaciółka wyciągnęła mnie kiedyś na aerobic — takie klasyczne “step touch/podskoki/klaskanie/obrót”. Cała grupa w prawo, a ja w lewo (śmiech). Nie umiałam zapamiętać kroków, więc skakałam w miejscu. Poszłam jeszcze dwa razy, co tylko upewniło mnie w tym, że to nie jest sport dla mnie.
Chłopak mojej przyjaciółki chodził na boks. Powiedział, że jest tam grupa początkująca, że chodzą tam też dziewczyny, żebym wpadła i zobaczyła — może mi się spodoba. Poszłam na trening, zobaczyłam, spodobało mi się, zaczęłam chodzić. Ale to był raczej dodatek do crossfitu. Inne ćwiczenia, dobry wycisk, genialny sport dla osób, które mają stresującą pracę. I absolutnie nie zgodzę się, że to typowo męski sport. Jest dla wszystkich.
Czy w kwestii odchudzania powiedziała pani już ostatnie słowo?
Czy spoczęłam na laurach? Absolutnie nie. Sport i prawidłowe odżywianie to teraz moje życie. Ale wszystko z umiarem. Moim celem jest być zdrową, czuć się dobrze i nigdy nie wrócić do nadwagi. Tylko tyle i aż tyle.
Przeczytaj również:
Kiedyś morze latem — nie, ale zimą — owszem. Skąd pomysł na morsowanie?
Morze latem już też, ale fakt — częściej kąpię się zimą. Czemu? Bo to zdrowe! Nic tak dobrze nie regeneruje mięśni jak kąpiel w lodowatej wodzie. Nie będę ściemniać — każde wejście do wody to walka z sobą. Szczególnie wtedy, gdy temperatura powietrza jest na dużym minusie. Ale uwierz, że warto poświęcić te kilka minut, żeby potem nie chorować, regenerować mięśnie i ogólnie czuć się wyśmienicie. Morsowanie jest super!
Jaki wpływ na pani życie miało zrzucenie ponad 30 kilogramów?
Powiedzieć, że miało “wpływ na moje życie”, to za mało. To zmieniło moje życie! Wyobraź sobie, że przesiadasz się z ledwo jeżdżącego gruchota, gdzie wszystko się psuje i zacina, do nowego samochodu, takiego prosto z salonu. Tak się teraz czuje. A tak na serio: jestem szczęśliwsza, zdrowsza, bardziej pewna siebie, mam więcej energii i siły do działania. Lepiej pracuję zawodowo. Co prawda, nikt mi już nie ustępuje miejsca w tramwaju, ale jakoś to przeżyję.